12 grudnia 2015

[074] Jariana "Only hope"


Tytuł: "Only hope"
Para: Jariana (Justin Bieber + Ariana Grande)
Rodzaj: Romans
Uwagi: może zawierać wulgarne treści
(błędy sprawdzę później)
Autorka: Patty


Niebezpieczeństwo.
Strach.
Panika.
Nieostrożność.
Zatracenie.
Miłość.
Wystarczy chwila, żeby oddać się w niepowołane ręce. Na nic zda się inteligencja, siła czy spryt. Nic nie pomoże, jeśli się zakochasz.
Dwa różne światy. Przypadek, który połączył ich los w jedno. Inne pasje, otoczenie... Dwójka zupełnie obcych sobie ludzi, chociaż znają się jak nikt.
Jak to się skończy? Co niesie za sobą zakazane uczucie, jakie ich połączy?


Nuciłam pod nosem ulubioną piosenkę. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś wybiorę się na wieczorny spacer. Kiedyś robiłam to codziennie, ale później zwyczajnie brakowało mi czasu... i ochoty. Nadal czułam alkohol, który pulsował w moich żyłach. Szłam przed siebie, chociaż wiedziałam, jak bardzo moje nogi się teraz chwieją. Miałam ochotę na większą dawkę promili, na więcej wina, piwa czy wódki. Ta impreza była jedną z najlepszych w moim życiu. Ale wciąż mi mało...
Szłam w poszukiwaniu jakiegoś otwartego sklepu monopolowego, gdzie mogłabym zaspokoić swoje pragnienie, wystawić na blat 10 dolarów i kupić to, czego mi potrzeba.
Drogi były już zupełnie puste, światła ulicznych latarni już lekko przygasało.
Nagle usłyszałam głośne wołanie. Nie byłam w stanie skleić poszczególnych słów w całość, byłam zbyt pijana. Kiedy nagle zrozumiałam powagę sytuacji, potrząsnęłam lekko głowę w celu wybudzenia. Zaczynałam już powoli racjonalnie myśleć, chociaż nadal mnie trochę mroczyło.
-Pomocy, pomocy! - krzyk był coraz bardziej cichy.
-Stul pysk! - wrzasnął ktoś z otoczenia tamtej osoby.
Pobiegłam truchtem w kierunku, z którego dobiegały dźwięki. W końcu dotarłam do jednego z zaułków. Zrobiłam kilka kroków w tamtą stronę, a kiedy zobaczyłam jakieś postacie, schowałam się za workami na śmieci.
-Proszę, zostawcie mnie! - mówił jakiś chłopak. Światło w tym miejscu nie do końca pozwalało mi rozpoznać twarze. Zidentyfikowałam tylko, że ten chłopak prawdopodobnie pochodził z Japonii. Akcent z resztą mówił sam za siebie. - Oddam wam wszystko, co do grosika!
-Wsadź sobie te pieniądze w dupę - warknął brunet, który przywierał go do ściany. - Termin minął już dwa tygodnie temu, mam dosyć czekania, aż się nad nami zlitujesz.
-Przysięgam! Dajcie mi czas do jutra!
-Ty chyba żartujesz, kozaku, jeśli chcesz... - mówił jakiś chłopak z czapką na głowie.
-Dobra - przerwał mu brunet. - Dostaniesz czas na oddanie nam pieniędzy do jutra, jeśli uciekniesz stąd w ciągu 10 sekund. Czas start.
Japończyk zabrał się do biegu. Kiedy zaczął się do mnie zbliżać, przysunęłam się bliżej ściany. Nagle rozległ się głuchy trzask, a czarnowłosy upadł na ziemię.
Krew zaczęła wylewać się spod jego boku. Nie wiedziałam, co się dzieje. Rozległ się okropnie głośny, szumiący mi w uszach krzyk. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że to ja krzyczę.
Nagle przede mną zjawiła się ta dwójka. Dwójka, która zamordowała tego mężczyznę.
W mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl... Co ze mną teraz będzie?..
-Widzę, że dziewczynka zgubiła drogę? - spytał chłopak z czapką.
Nie byłam w stanie odezwać się słowem.
-Czas to naprawić - dodał i wymierzył we mnie bronią.
-Nie! - krzyknął ten drugi. - Nie rób jej tego.
-Niby dlaczego? - zaśmiał się. - No weź, Justin. Nie do takich lasek już strzelaliśmy.
-Powiedziałem NIE.
W szoku słuchałam rzeczy, o jakich mówili. Nie poznawałam ich obojgu, widziałam ich pierwszy raz. Nic nie świtało mi w głowie, nic.
-Przykro mi, że musiałaś to widzieć, maleńka - wyciągnął do mnie rękę ten cały Justin. - Jak widzisz, Nowy York jest bardzo niebezpieczny wieczorami.
Ani mi się śniło, by ując jego dłoń i pozwolić się podnieść.
-Zostawcie mnie, proszę - wydusiłam z siebie.
-Nie zamierzamy ci nic robić - powiedział brunet. - Zmykaj stąd, Austin.
-Ale...
-Żadnego "ale", idź już do schowka.
Austin obrzucił go zdziwionym spojrzeniem i wyszedł, skręcając w lewo. Jakiego schowka? Czy to jakaś kryjówka?
Justin odprowadził go wzrokiem, a potem odwrócił się do mnie i obdarzył najcudowniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam.
-Zapraszam, Julio.
-Nie, nie. Mam na imię Ariana - poprawiłam. Natychmiast zaczęłam żałować, że właśnie zdradziłam mu swoje prawdziwe imię.
-Miałem na myśli "Romea i Julię". Chyba to czytałaś, prawda? - ponownie oczarował mnie, pokazując swoje równe, białe zęby w uśmiechu.
-Czytałam - przyznałam.
-A więc ty będziesz Julią, a ja będę Romeem. Co ty na to? - ponownie wyciągnął ku mnie rękę.
Miałam ochotę stanowczo odmówić, wstać, obrócić się na pięcie i zwyczajnie stąd odejść. Jednak coś tak mnie do niego ciągnęło, że nie byłam w stanie powiedzieć "Nie". Może to było przeczucie, które mówiło, że w każdej chwili może wymierzyć we mnie tym swoim pistolecikiem?
Z uśmiechem na ustach złapałam jego dłoń i pozwoliłam mu pociągnąć mnie do góry. Kiedy już tylko stanęłam na własnych nogach, przyciągnął mnie do siebie i złapał w talii.
-Więc, Julio. Ja jestem Justin, a to był mój brat, Austin - oznajmił.
Spojrzałam na zwłoki mężczyzny za nim. Zauważył, gdzie powędrował mój wzrok, dlatego powiedział:
-Może stąd chodźmy, Ariana. To nie jest wymarzona sceneria.
-Nie mam ochoty nigdzie z tobą iść - odsunęłam się od niego.
-Ależ dlaczego, Ariano?
-Jesteś nieokrzesanym, brutalnym, drastycznym i bezczelnym mordercą, bandytą i zbrodniarzem - mówiłam. Wciąż się go bałam, ale jego ciepłe spojrzenie ciągle mówiło "Chodź do mnie".
-To chyba nie żadna przeszkoda, mała - mówił zawadiacko.
-Dla mnie to jest przeszkoda. Przykro mi, ale muszę wracać... - wyrwałam swoją rękę z jego objęcia i zaczęłam podążać w kierunku ulicy.
-Czekaj, Ariana - zatrzymał mnie.
Obróciłam się za ramię i spojrzałam na niego pytająco.
-Proszę? - dodał.
Przytaknęłam głową i stanęłam z powrotem naprzeciw niego.
-Może poszłabyś gdzieś ze mną, Ariana?
-Może... - rzuciłam.
-Oj, no nie bądź taka. Naprawdę chcę się z tobą umówić, Ariana. To nawet niezły fart, że tutaj przyszłaś - odkopnął nogą ciało martwego Japończyka, a na jego bucie pojawiło się kilka kropel świeżej krwi.
-To pewnie nie będzie za dobra odpowiedź, ale... Mam co do ciebie pewne obawy - przyznałam otwarcie. Normalnie nigdy bym tego nie powiedziała, ale ten kac, który ciągle mnie męczył... Zmuszał mnie do okropnych rzeczy. Przez chwilę nawet pomyślałam, że... całkiem miło by było z nim gdzieś wyskoczyć. Ale co ja gadam?! Nie mogę się z nim umawiać, ja.. Nie chcę go. Jest.. potworem. Zamordował tego mężczyznę i... Ugh. Po prostu go nie. Chociaż jakaś niebywała siła ciągle mnie do niego ciągnęła.
-Niepotrzebnie - puścił do mnie oczko. - Nie daj się prosić, Ariana.
-Do cholery, możesz przestać przy każdym zdaniu mówić "Ariana"?! - wybuchnęłam.
-Och, przepraszam. Po prostu nie chciałbym o nim zapomnieć. Chociaż... chyba tak pięknego imienia nie da się nie zapamiętać, nie sądzisz?
Westchnęłam głośno.
-Idę stąd. Jeszcze mnie tu ktoś z tobą zobaczy. Z tobą i... tym kimś na podłodze.
-Więc idę z tobą - odparł.
-Nie idziesz.
-No dobrze, nie idę z tobą. Po prostu zmierzę w tym samym kierunku.
Wzięłam dużo powietrza w płuca.
-Jesteś pijana, co nie? - spytał, kiedy tylko wyszliśmy z zaułka.
-A co cię to interesuje? - zmarszczyłam brwi.
-Wszędzie wyczuję dobry alkohol.
-Jasne - parsknęłam.
-Właśnie. Może się czegoś napijemy? Udamy się do jakiegoś sklepu i...
-Daruj sobie, szukałam po całym mieście i nie znalazłam nic otwartego.
-Żartujesz, mała? W tym zadupiu jest mnóstwo miejsc, o których nawet nie miałaś pojęcia. Najwidoczniej źle szukałaś - spojrzał dumnie.
Wywróciłam oczami.
-Okej, to chodźmy.
Nie za bardzo uśmiechało mi się, żeby z nim gdziekolwiek iść. Ale jeśli oferował coś dobrego do napicia się, to mogę zrobić wyjątek. Od samego początku chciałam czegoś jeszcze. Może teraz mi się to uda. Z resztą... Justin był okropnie czarujący i...
Nie! Stój!
Jest niebezpieczny. Tak czy siak musisz na niego uważać.
Czemu ja się z nim jeszcze w ogóle zadaję? Zabił człowieka na moich oczach, a ja teraz spaceruję z nim ulicami N.Y.? Gdzie tu logika?! Gdybym tylko była trzeźwa... Pewnie już dawno zadzwoniłabym na policję albo zwyczajnie stamtąd uciekła.
Maszerowaliśmy w milczeniu, kiedy nagle zobaczyłam jaskrawy szyld z napisem "Koko". Kojarzyłam skądś logo, to chyba jeden z tych mniejszych sklepików przydrożnych.
-Zaraz coś skołuję, zaczekaj tutaj - nakazał.
-Jak tam sobie chcesz - popatrzyłam na niego zdumiona.
Kilka minut stałam i zastanawiałam się, co ja tutaj właściwie robię. Mogłabym po prostu stąd uciec i nie narażać się więcej na jego obecność, kiedy usłyszałam głośny dzwonek, a Justin wybiegł szybko ze sklepu.
-Zwiewamy, mała - krzyknął, złapał mnie za rękę i popędził, ciągnąc mnie za sobą.
-Stać! Złodziej, łapać ich! - słyszałam wołanie sprzedawcy.
Nie patrzyłam nawet, gdzie biegniemy. Justin był przede mną i prowadził mnie za sobą, przez co oboje biegliśmy jak oszalali. Nie byłam w stanie przeliczyć, ile razy skręcaliśmy w uliczki. Ledwo za nim nadążałam, co chwilę się potykając. Nigdy nie pomyślałabym o założeniu szpilek, gdybym wiedziała, że czeka mnie taki maraton.
Kiedy w końcu się zatrzymaliśmy, znajdowaliśmy się w miejskim parku. Alejki świeciły pustkami, latarnie rzucały blady odcień na usypane żwirem ścieżki. Usiedliśmy na jednej z ławek. Z tego miejsca mieliśmy dosyć ładne widoki ; przed nami rozciągał się krajobraz stawu, mnóstwa drzew i księżyca w pełni.
-Dlaczego tak uciekaliśmy? - spytałam, próbując uzupełnić zapas powietrza w płucach. Przez ten cały bieg kompletnie mi go zabrakło.
-Powiedzmy, że pożyczyłem to od właściciela - odpowiedział, wyjmując ze skórzanej kurtki butelkę. - A on nie było z tego powodu zadowolony.
-Okradłeś go? - wstałam oburzona. - Czy ty naprawdę nie masz skrupułów?
-Oj, mała. Chodzi tylko o to, żeby dobrze się bawić - wyjaśnił.
Jego wersja i tak mnie nie przekonywała. Nawet, kiedy byłam pijana, doskonale wiedziałam, że i tym razem nie ma racji. Justin odkręcił butelkę i zapytał:
-Chcesz?
Przytaknęłam głową. Chociaż już wystarczająco upiłam się na imprezie, nie potrafiłam mu odmówić.
-"Fuego" to jedno z najpopularniejszych hiszpańskich win - oznajmił.
-Dobrze wiedzieć - rzuciłam i wzięłam od niego butelkę. Upiłam kilka łyków i oddałam ją w jego ręce.
-Więc... Jak się w pełni nazywasz?
-Ariana Grande - odpowiedziałam szybko, nie zastanawiając się, czy dobrze robię, kiedy mu to mówię.
-Justin Bieber, miło poznać.
-Taak, mi też.
Nie za bardzo skupiałam się na tej rozmowie. W zasadzie nie pamiętam, co się dalej ze mną działo.
Nie potrafiłam jednak zaprzeczyć, że siedząc koło niego, było mi dobrze. Towarzyszyło mi jakieś dziwne uczucie, nie wiem jak to nazwać.. Adrenalina? Energia? Ryzyko? Może coś pomiędzy.


Następnego dnia rano

Obudziłam się w swoim mieszkaniu. Natychmiast zerwałam się na obie nogi, nie wiedząc nawet, co się ze mną wcześniej działo. Rozejrzałam się wokół, chyba wszystko było na miejscu.
Głowa bolała mnie tak, że miałam wrażenie, że za chwilę eksploduje. Zgarnęłam z szafy dresy i biały T-shirt i zbiegłam na dół.
-Może zdradzi mi pani mały szczegół z tego, co pani wczoraj robiła, panienko Grande? - usłyszałam głos mamy z kuchni. Natychmiast stanęłam jak słup soli.
-O czym konkretnie teraz mówimy? - spytałam ostrożnie.
-O tym, że jakiś podejrzany młodzieniec, którego wcześniej z tobą nie widziałam, odprowadził cię wczoraj w środku nocy do domu, a później odjechał czarnym porsche. A ty kręciłaś się z boku na boku i gadałaś coś o jednorożcach w markecie.
Prychnęłam pod nosem.
-Nie wiem, co się z tobą wczoraj działo, Ariano, ani w czym uczestniczyłaś. Wiedz jednak, że nie mam ochoty więcej oglądać cię w takim stanie. Szczególnie z nim.
-Mamo, spokojnie - uśmiechnęłam się. - Justin to mój kolega, poznaliśmy się na korkach z matmy. Przecież wiesz, że nie chcę się wpakować w żadne złe towarzystwo. A takiego aniołka jak on nie można nawet podejrzewać o trzaśnięcie muchy.
Kolejne kłamstwo, gratulacje. Ale to lepsze niż to, żeby mama dowiedziała się, że biegałam po ulicach Nowego Yorku z przestępcą.
-I to dlatego przyszłaś wczoraj nawalona do domu? Mądrze.
-Słuchaj, napiłam się parę kieliszków, ale tylko okazyjnie. Suzanne miała urodziny.
-Suzanne? A kto to Suzanne?
-Dziewczyna z kółka muzycznego, nie pamiętasz? - uśmiechnęłam się.
-Ach, racja...
Suzanne była moim alibi na wszystko. Kit z tym, że nawet nie istniała. Mama zawsze to kupowała.
-Ale to nie Suzanne odwiozła cię do domu.
-Mamo, nawet nie ma prawa jazdy. A poza tym, przejeżdżał obok i stwierdził, że mnie podrzuci.
-Mam nadzieję. Wydawał mi się podejrzany. Ale dobrze, że chociaż cię odprowadził.

Popołudniem

Usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Natychmiast nacisnęłam zieloną słuchawkę, nie patrząc na wyświetlacz.
-Halo?
-Siemasz, kotku. Jak mija dzień? Wytrzeźwiałaś?
-Skąd masz mój numer? - warknęłam.
Prawdę mówiąc myślałam, że moja historia z nim już się skończyła. To było trochę naiwne - z uwagi na to, że widziałam morderstwo. Ale nie no, luzik, Ari. Jesteś taka inteligentna.
-Prawdę mówiąc, to skorzystałem z okazji i go spisałem. Właściwie sama mi go dałaś. Zaraz przed tym, jak kazałaś się zerżnąć.
-Że co?!
-Nie znałem cię od tej strony, wyglądasz na bardzo grzeczną. Ale dobre wino chyba dobrze na ciebie wpływa.
-Zaraz, zaraz... Możesz jeszcze raz łaskawie powtórzyć?
-Spokojnie, Grande - zaśmiał się. - Mam trochę honoru, nic się nie wydarzyło. Chociaż jesteś niezwykle seksowna, to jakoś nie miałem ochoty krzywdzić cię w ten sposób.
-Czyli jednak diabeł też ma swoją dobrą stronę? Kto by pomyślał. W każdym razie.. Em, chyba powinnam podziękować.
-Nie ma za co. Masz ochotę gdzieś wypaść? Kino, jabłka w karmelu, wesołe miasteczko? Jak masz jakieś specjalne zachcianki - pamiętaj, że ja stawiam.
-Dzisiaj nie mam nastroju na wyjścia.
-Jesteś pewna? A ja nie mam nastroju na kolejne morderstwo, szczególnie ślicznotki z lśniącym uśmiechem.
-Co proszę?
-Widziałaś mnie i mojego brata w akcji. Chyba nie myślisz, że pozwolę ci odejść od tak?
-Nie pisnę nikomu słówka.
-Tej pewności nie mam. A poza tym, to niezły pretekst na randkę z tobą.
-Chyba śnisz, człowieku, nie mam zamiaru nigdzie z tobą iść.
Usłyszałam pukanie w okno.
-Jesteś pewna?
Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam jego, stojącego zwyczajnie na parapecie.
-Oszalałeś?! - wrzasnęłam przez szybę.
-Chyba nie chcesz, żebym zleciał z 4 piętra, więc może łaskawie otwórz?
-Nie wiem, czy chcę wpuszczać kogoś takiego jak ty do własnego mieszkania.
-Będziesz musiała - zaśmiał się.
Niepewnie przekręciłam klamkę, a chłopak wparował do środka, zaczesując palcami grzywkę do tyłu.
-Jesteś wstrętny - założyłam ręce na siebie.
-Spokojnie, ja też cię lubię, kotku.

Kilkanaście tygodni później

-Weź spadaj - zaśmiałam się i uderzyłam go w ramię. - Puść mnie, oblechu.
-Problem w tym, że nie za bardzo mam na to ochotę - pocałował mnie w policzek i zakręcił jeszcze raz.
Wcześniej... Cóż, chyba nie pozwoliłabym mu na takie gesty. Ale  jego sposób bycia stał mi się na tyle bliski, że teraz nie wyobrażam sobie bez niego życia.
Justin... Jest jak moja druga połówka pomarańczy. Znaczy... różnimy się. Więc w sumie jesteśmy jak nektarynka. Ani to pomarańcza, ani jabłko. Czy coś tam w tym stylu. W każdym razie, moja druga połówka nektarynki.
-Kocham cię - powiedział.
-Że co?
-K.O.C.H.A.M. C.I.Ę. Wolniej powtórzyć? - uśmiechnął się. - Ale głupek.
-Nie no, po prostu... Jakoś tak mi się nie chce wierzyć.
-W takim razie powinnaś - rzucił i pocałował mnie czule.
Właśnie tak zaczęło się to nasze 'chodzenie'. Taa...

Jakiś czas potem

-Dziewczyno, co ci się stało? - spytała.
-Nic, po prostu się wywróciłam - przyłożyłam jeszcze raz do twarzy zimy okład.
-Takie siniaki się na twarzy nie robią. Ariano, widzę, że masz problem. To ten chłopak... Bije cię? Znęca się nad tobą?
-Mamo!
-Pytam się. Ariano, zgłoszę to na policję.
-Mamo, Justin nigdy nic by mi nie zrobił. Kocha mnie. Wywróciłam się, ok? Tylko tyle.
Pomaszerowałam na górę.
Kolejne kłamstwa. Nienawidzę tego życia. Justin jest najlepszym chłopakiem jakiego mogłam sobie wymarzyć, ale bycie z nim nieco mnie kosztuje. Miałam dosyć tych jego powalonych znajomości i wrogów, którzy mogą na mnie napaść w każdej chwili, kiedy tylko spędzam czas sama. Wiem, że im tego nie daruje, że się na nich zemści. Ale świat kryminału jakoś mnie nie ciągnie.
Otworzyłam drzwi swojej sypialni i zobaczyłam go siedzącego na łóżku. Standardowo, znowu wszedł przez okno.
-Na pewno nic ci nie jest? - spytał, głaskając mój policzek.
-Nic a nic - powiedziałam, chodź ból był tak piekielny, że przeszywał każdy najmniejszy zakamarek mojego ciała.
-Tak nie może dłużej być, Ars. To musi się skończyć.
-Co musi się skończyć? - odsunęłam się od niego. Czułam, że coś jest nie tak.
-Ta patologia. Muszę wyjechać, nie mogę cię na to narażać, rozumiesz? Dzisiaj wieczorem mam lot do Europy.
-Nie możesz mnie zostawić - szlochałam.
-Dasz sobie radę. Gwarantuję, że beze mnie będzie ci lepiej. I nikt już więcej nie zrobi ci krzywdy.
-Justin, ty mi ją robisz - odparłam. - Wyjeżdżając.
-Jesteś dla mnie najważniejsza. I to twoje szczęście i życie cenię sobie najbardziej na całym świecie, jasne? Nie mogę pozwolić, żeby taka sytuacja jeszcze miała miejsce. Przepraszam cię, Grande. Żegnaj.
-Ale.. Justin - złapałam go za ramię, powstrzymując przed odejściem.
Ujął moją twarz w swoje dłonie i pocałował delikatnie. Miałam przeczucie, że to ma być ten moment. Nasz ostatni pocałunek. Świetnie.
-Żegnaj, Ars. Kocham cię. Pamiętaj o tym.
-Nie chcę pamiętać, skoro i tak mnie zostawiasz.
-Nie mam wyjścia - złapał mnie za rękę i włożył coś do środka. Następnie jednym ruchem wyskoczył przez okno i zniknął. Już na zawsze.

Kilka lat później

-Mamo, co masz na szyi? - spytała malutka Meghan.
-To taki wisiorek. Dostałam w prezencie.
-Od kogo?
-Od bardzo ważnej osoby, o której będę pamiętać do końca.
-Mogę zobaczyć?
-Oczywiście.
Złapała w swoje małe rączki złoty medalik i obejrzała go dokładnie z każdej strony.
-Jest bardzo ładny. Chyba ten ktoś bardzo cię lubił.
-Tak myślę - uśmiechnęłam się smutno. Łza zakręciła mi się w oku. - Idź się pobawić, malutka.
Wybiegła z pokoju rozpromieniona.
Złoty medalik.. Z pozoru taki tam sobie. Jeszcze z 2015r., kiedy to chłopak, znany jako Justin Bieber, wręczył go mi na pamiątkę swojej miłości.
Wszyscy oglądali go z podziwem. Ale tylko ja wiedziałam, że kryje za sobą coś jeszcze. A raczej w sobie.
Uchyliłam wieczko i ujrzałam jedno z naszych zdjęć. Takie niewinne, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że czeka nas rozstanie. Po chwili wyleciał z niego zwitek papieru. Znałam tekst na nim napisany na pamięć.
"Kocham cię. Moje serce nigdy cię nie zostawi. JB"
Śmieszne. Serce może nie, ale sam to zrobiłeś, parszywy łajdaku. Mimo to, nadal cię kocham. Wciąż czekam, aż powrócisz któregoś dnia i się zobaczymy. Kiedy wpadnę ci w ramiona i już nigdy mnie nie puścisz. I chociaż ta chwila pewnie nigdy nie nastąpi... Moje serce też zawsze będzie cię pamiętało. Jedyne, co mi pozostaje... To nadzieja.



Hej, hej ♥
Więc, tak się prezentuje kolejny One Shot. 
Mam nadzieję, że Wam się spodobał ^^ 
Prawdę mówiąc, to jakoś tak mi się spodobała ta para, chyba zacznę ich shippowac ;_;
Zapraszam do składania zamówień i miłego weekendu, misie! ♥
Patty











1 komentarz:

Każdy, najdrobniejszy komentarz daje nam motywację do publikowania kolejnych prac. Może poświęcisz dla nas chwilkę i wyrazisz swoją opinię? ☼

Szablon by
InginiaXoXo