13 czerwca 2016

[113] Joseph "Przyczyny upadku"


Tytuł: "Przyczyny upadku"
Osoba: Joseph
Rodzaj: Dramat, Psychologiczny
Uwagi: Mogło wyjść nieco dziwne
Autorka: Shoshano




    Stoję na skraju bardzo wysokiego budynku i szczerze mówiąc nie mam pojęcia co dalej robić. Zerkam w dół i mimo lęku wysokości nie odczuwam strachu. Jak się tu dostałem? To proste. Nie mogę już ze sobą wytrzymać. Pewnie zapytasz dlaczego chcę to zrobić? Dlaczego chcę skoczyć i ze sobą skończyć? 
     Masz chwilkę?
     Usiądź i wysłuchaj... To nie potrwa długo.

     Przyczyna pierwsza.

   Przeczesuję włosy i rozglądam się po kawiarni. Lekko zirytowany kręcę się na krześle i coraz bardziej tracę cierpliwość. 
     Zerkam na zegarek, według którego Emily już dawno powinna tu być. 
   Od kiedy pamiętam miałem problemy z opanowaniem emocji. Zawsze mówiłem o wszystkim wprost i uderzałem we wszystko, żeby rozładować napięcie. Nie przeczę, że mogło to być powodem tego, że tak mało ludzi ze mną rozmawiało. Nie chodzi mi już nawet o to, że nie miałem przyjaciół, a raczej, że nikt nie chciał nawet odpowiedzieć mi na proste pytanie. Do czasu, aż zjawiła się ONA.
    Piękne, długie włosy, pachnące tak specyficznie i cudownie. Oczy, które potrafią omamić człowieka. To ona, Emily, sprawiła, że stałem się kimś innym. Zacząłem przepuszczać kobiety w drzwiach, witać się ze wszystkimi szczerym uśmiechem. Ale nawet ona, nie potrafi dostatecznie znieczulić mojego przyzwyczajenia. Gdy coś mi się nie podoba, lub jestem zły, mam nawet ochotę ją uderzyć. Ale mimo wszystko, zawsze mi wybacza. Czy po dłuższym, czy krótszym czasie. 
     W końcu po długim oczekiwaniu, zjawia się w drzwiach w długiej do kolan sukience i włosch spiętych w koka. Wstaję z miejsca, uspokajając się. Witam się z nią muśnięciem w policzek i serdecznym uśmiechem. 
     Siadamy, a ja nie mogę odwrócić wzroku. 
     - Muszę ci coś wyznać... - zaczyna niepewnie i kładzie dłonie na stoliku.
     - O co chodzi?
   - Obiecaj mi, że przez to co powiem, nie rozwalisz połowy kawiarni. - Jej rozbiegany wzrok ląduje na wszystkim co znajduje się dokoła. Tylko nie na mnie. 
     Wzdycham głośno i opieram się o oparcie krzesła. Jeszcze przed chwilą myślałem, że obędzie się bez poważnych rozmów. Często się mylę. 
      - Obiecuję - mówię, chwytając jej malutką dłoń. 
    - Ja, już nie daję rady. To wszystko mnie męczy... - wyznaje. Podnosi wzrok i patrzy mi w oczy, oczekując odpowiedzi. Widząc, moją zdezorientowaną minę, postanawia kontynuować. - Nie chcę już z tobą być. - Puszczam jej dłoń w mgnieniu oka i spuszczam głowę. Obiecałem, dotrzymam słowa. 
     - Co dokładnie ci nie pasuje? Jestem zbyt dziecinny, nie mam znajomych, czy może brakuje ci prezentów i czułości z mojej strony?! - Podnoszę głos i patrzę na jej zagubioną twarz. Jestem aż taki zły? Aż tak, że wszyscy muszą mnie odrzucać?
     - Przepraszam - szepcze i wstaje z dotychczasowego miejsca. Wychodzi, nawet na mnie nie spoglądając. 
     Właśnie w tej chwili wszystko tracę. Tracę jedyną osobę, na której tak ogromnie mi zależy.

Przyczyna druga.


     Uśmiecham się blado w stronę moich rodziców. Od kiedy pamiętam zawsze byli radośni, dobrzy i chcieli dla wszystkich jak najlepiej. Ale teraz nie widzę w ich oczach tego samego szczęścia co zawsze.
     Podchodzę i całuję rodzicielkę w policzek, a z ojcem witam się uściśnięciem dłoni. Patrzą na mnie niezrozumiale i nic nie mówią. Siadam w fotelu, a oni na przeciwko mnie. Patrzą po sobie, a potem Anna postanawia zabrać głos:
  - Kochanie, chodzi o to, że... - zaczęła niepewnie. W jej oczach pojawiają się łzy, a ja zdezorientowany nie mam pojęcia co robić. - Nie  wiem jak ci to powiedzieć...
     - Normalnie, mamo. - Uśmiecham się blado w jej stronę, dodając trochę otuchy.
     Bierze głęboki wdech i mówi dalej.
     - Niedługo nie będzie mnie już z wami. - Jej słowa uderzyły we mnie z podwójną siłą, zaciągnąłem się powietrzem, żeby potem ze świstem je wypuścić.
    - O czym ty mówisz?! Przecież jeszcze tydzień temu wszystko było w porządku. To na pewno jakaś pomyła, tak? - Wstaję z dotychczasowego miejsca i chodzę od ściany do ściany.
     - Wszystko będzie dobrze, skarbie...
     - Nie, nie będzie, nie rozumiesz? - Przerywam jej. - To co powiedziałaś... to o co chodzi.... uch!
     Nie chcąc wybuchnąć przy rodzicach zmierzam ku drzwiom i w pośpiechu ubieram buty.
     - Kochanie, kocham cię. - Słyszę zanim zamykam drzwi.
     Wszystko się wali, wszystko. Najpierw Emily, teraz Anna. Jeszcze brakuje żeby wywalili mnie z pracy i odebrali wszystko co mam.
     Jeszcze tydzień temu byłem zrozpaczony, bo myślałem, że stracę dziewczynę. Teraz wiem, że nie to jest najgorsze.

Przyczyna trzecia.

    Pchany niezrozumianymi emocjami pukam do domu Emily. Jak na złość nikt nie chce mi otworzyć. Rozglądam się dookoła i widzę uchylone okno. Nie myśląc zbyt dużo o konsekwencjach idę w tamtą stronę. Podskakuje przytrzymując ręce na parapecie i wskakuje do mieszkania.
     Nie mogę jej stracić. Nie mogę stracić tak wielu osób. Nie zniosę tego.
   Idę po schodach na górę, gdzie znajduje się jej pokój. Wiem, że nie powinienem wchodzić bez pukania. Co ja gadam, w ogóle nie powinienem tutaj przychodzić. Ale już jestem i zdobędę to po co przyszedłem.
     Otwieram drzwi i wparowuję do jej pokoju jak poparzony. To co tam zastaję jest moim wyśnionym koszmarem.
    Jakiś obrzydliwie wielki i ohydny typ całuje jej malutkie usta i przyciska ją do ściany. Nie mogąc dłużej na to patrzeć postanawiam przerwać amory.
    - A więc to tak?! - Drę się na cały dom, a oni jak poparzeni od siebie odskakują. - Zrywasz ze mną, bo znalazłaś sobie jakiegoś fagasia do zabawy? Myślałem... obwiniałem się, że jestem najgorszą osobą na świecie, a jednak to ty nią jesteś! Jak mogło mi na tobie zależeć? - Kończę swoją wypowiedź i czym prędzej wychodzę stamtąd zanim coś komuś zrobię.
    - Joseph, zaczekaj! - Słyszę za sobą jej delikatny głos, ale mimo to nie zatrzymuje się.
   Jestem już przy wyjściu, kiedy chwyta mnie za rękę i mimo tego, że jest tak drobniutka odwraca mnie w swoją stronę z dużą siłą.
    - Nie znalazłam sobie nikogo, nie rozumiesz? Nie zdradziłabym cię!
    - A czy mnie to w ogóle obchodzi? Nie jesteśmy przecież razem, na twoją prośbę zresztą - prycham i wyszarpuję dłoń. - Życzę ci szczęścia z przypadkowymi kolesiami! - krzyczę, otwierając drzwi i wychodząc z jej domu. Emily jest tak uparta, że musi za mną iść.
     - Kocham cię, Joseph!
     Przystają na moment i odwracam się w jej stronę. Patrzę jej w oczy i kręcę głową. Ja ciebie też...
     - Nie możesz ze mną wytrzymać - mówię chłodno i podążam w stronę samochodu. Już nie słyszę jej łamiącego się głosu, czy kroków. Odpuściła. Zupełnie tak samo jak ja.

Przyczyna czwarta. 

     - Mamo, wszystko będzie dobrze - szepczę, przygryzając wargę. Nie mogę płakać, nie mogę. Jestem mężczyzną, nie wypada. Biorę głęboki wdech i ściskam jej dłoń.
     Leży na szpitalnym łóżku nieprzytomna i choć wiem, że mnie nie słyszy, mówię do niej. Jej twarz wydaje się być taka niewinna i łagodna, jak wtedy kiedy odwiedzałem ją na święta.
     Nie mogę znieść myśli, że tracę już drugą osobę, tak niezwykle dla mnie ważną.
    Czuję dłoń ojca na ramieniu i jego nierówny oddech. Zawsze był silny, uczył mnie, że nie można okazywać słabości. Jestem mu za to wdzięczny, ale prawda jest taka, że czasem nie idzie być silnym.
     Wstaję z dotychczasowego miejsca bez słowa i wychodzę z sali. Zaciskam pięści ze złości i patrzę w sufit. Kopię z całej siły w pobliskie krzesło i upadam na ziemię. Teraz już nie hamuję uczuć. Płaczę, jak małe dziecko.

Przyczyna piąta.

    - Nie żyje - powtarzam na głos słowa lekarza i chowam twarz w dłoniach. - Ale... mieliście zrobić wszystko co w waszej mocy! - mówię łamiącym się głosem.
     - I zrobiliśmy.
     - Wcale, że nie! Gdybyście zrobili, teraz stałaby obok i się uśmiechała. Widzisz ją gdzieś? Bo ja nie za bardzo.
     - Joseph! - Upomniał mnie ojciec. Ja jedynie posłałem mu niedowierzające spojrzenie.
     - Mylę się? - warczę. - Wy wszyscy tutaj jesteście przeciwko mnie,  chcecie, żebym spadł na samo dno, tak? Walcie się wszyscy!
     Wybiegam ze szpitala jak najszybciej mogę i biegnę przed siebie.


     Tak właśnie się tutaj dostałem. Zrozpaczony, mający wszystkiego dość. Zadaję sobie proste pytanie: Czy jak skoczę, to coś zmienię?
     Sprawię, że Anna ożyje? Że Emily do mnie wróci? Że wszystko się naprawi?
     Zerkam w dół.
    Zatłoczone chodniki, drogi pełne ludzi, którzy zapewne mają większe problemy ode mnie. Co pomyśli sobie ojciec, czy ktoś będzie za mną tęsknił?
      Skoczyć?


~*~
Hello! :)
To ja, Kerry, ale z inną nazwą, Shoshano :3
Mam nadzieję, że os wam się spodobał, chociaż ma taką końcówkę, a nie inną xD.
Już niedługo wakacje! :D
Zachęcam do składania zamówień ;-*
Shoshano

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy, najdrobniejszy komentarz daje nam motywację do publikowania kolejnych prac. Może poświęcisz dla nas chwilkę i wyrazisz swoją opinię? ☼

Szablon by
InginiaXoXo