2 października 2015

Zamówienie [060] Raura "R5-LoveTour"



Tytuł: "R5-Love Tour"
Para: Raura [Ross i Laura]
Rodzaj: komedia
Miejsce akcji: Hollywood
Uwagi zamawiającego: Liczę na niespodziankę i na zaręczyny na koniec.
Moje uwagi: Wydarzenia mają miejsce po zakończeniu "Austin i Ally", całość pisana z perspektywy Ross'a. 
Zamawiający: Ludmi Verdas
Osoba wykonująca zamówienie: Vicky Victorious




Gotowy zbiegłem na dół i skierowałem się prosto do kuchni, w której zjadłem jabłko. Mieszkam sam w wielkiej villi i czuję się bardzo samotnie. Co z tego, że moje rodzeństwo jest równocześnie moimi sąsiadami? Bardzo tęsknię za Laurą. Nie widziałem jej od ostatniego dnia na planie. Słyszałem, że rozwija karierę, jako aktorka. Moje rozmyślenia przerwał dźwięk mojego telefonu, informujący o tym, że ktoś próbuje się do mnie dobić. I to dosłownie, gdyż dzwoni producent R5. Naciskam zieloną słuchawkę.
-Cześć Martin!-Witam się, przykładając urządzenie do ucha.
-Ross! Gdzie ty do cholery jesteś?!-Krzyczy na mnie cały poddenerwowany.
-Jakbyś myślał o czymś innym niż o swojej chorej zazdrości względem twojej żony to byś wiedział, że w domu.-Odpowiadam mu spokojnie.
-Lynch! nie denerwuj mnie! Powinieneś być w studio godzinę temu!-Wybucha.
-Martin hello! Jest sobota.-Parskam śmiechem.
-Ross hello! Jest środa!-Uświadamia mnie. To mam poważne kłopoty. Dlaczego ciągle myślę, że jest sobota? Bo w sobotę poznałeś Laurę. Mówi mi moja podświadomość. Ale to nie ma żadnego związku. Laura jest tylko moją przyjaciółką, znajomą... Koleżanką z pracy. Byłej. Nic więcej.
-Czyli wiesz, dlaczego masz się pojawić w ciągu pół godziny, tak?-Pyta się mnie producent, wyciągając tym samym z transu.
-Tak, zaraz będę.-Odpowiadam i się rozłączam. Nawet nie wiem, o czym on do mnie mówił. Wybiegam ze swojej posiadłości i kieruję się prosto do garażu. Wchodzę do pomieszczenia i otwieram kluczem drzwiczki do swojego czerwonego jaguara. Wyjeżdżam z terenu prywatnego i kieruję się w stronę centrum Los Angeles, a dokładniej w stronę Hollywood, gdzie znajdują się wszystkie firmy związane z dzisiejszą kulturą. Parkuję w odpowiednim miejscu, by chwilę później przekroczyć próg budynku Hollywood Records. Witam się z sekretarką i kieruję prosto do windy. Gdy znajduję się w mini pomieszczeniu, przyciskam guzik z numerem siedem. Dlaczego my zawsze nagrywamy na tym piętrze? W końcu jest tyle innych studio. Wychodzę i automatycznie kieruję się w prawą stronę. Otworzyłem odpowiednie drzwi i wszedłem do pomieszczenia, które okazało się puste.
-Co do licha... Nie, no! Kawał się ze mnie robicie, czy co?-Spytałem z oburzeniem, penetrując wzrokiem pokój nagrań z nadzieją, że zaraz cała zgraja wyskoczy, a na twarzach będą mieć te głupie uśmieszki. Lecz nic takiego się nie stało. Po chwili słyszę, że dzwoni mój telefon. Bez spojrzenia na wyświetlacz naciskam zieloną słuchawkę i przystawiam urządzenie do ucha. Mam przeczucie, że wiem, kto dzwoni,
-Ross! Gdzieś ty jest?!-Wrzeszczy na mnie producent.
-W studio, a gdzie miałbym być?-Dziwię się.
-Ross nie denerwuj mnie! Przecież mówiłem ci, że nagrywamy na dziesiątym piętrze i czas mamy ograniczony!-Krzyczy. Kurcze... Muszę coś zrobić, żeby nie wyjść na kompletnego idiotę.
-No ja właśnie wchodzę do windy. Zaraz będę, a ty się tak nie gorączkuj, bo ci żyłka pęknie.-Parskam i się rozłączam. Wychodzę z pomieszczenia i kieruję się w stronę wind. Wchodzę do jednej z nich i naciskam guzik z odpowiednim numerem. Wjeżdżam tym razem na odpowiednie piętro i udaję się do najlepszego pomieszczenia nagraniowego w całym Hollywood.
-Siemano!-Krzyczę, wbijając do pokoju.
-No część.-Parska Ryker. Grunt to radość, gdy zobaczysz swojego młodszego brata.
-Też się cieszę, że cię widzę.-Szczerzę się sztucznie.
-Stop!-Krzyknął Martin i cała nasza piątka spojrzała pytająco na mężczyznę.
-O co ci chodzi?-Spytał Rocky.
-Chyba mu żyłka pękła.-Mówię.-A ostrzegałam, że tak się stanie, jeśli...
-Ross zamknij się! Wy wszyscy cicho! A Rydel i Ellington niech się przestaną miziać.-Spojrzał wzrokiem mordercy na siedzącą obok siebie parę, która nic nie robiła, tylko trzymała się za ręce.
-Chłopie, jeśli to jest dla ciebie mizianie się, to ja współczuję twojej żonie.-Stwierdzam poważnie.
-Nie bez powodu go zdradza.-Dołącza się ze śmiechem Ryker.
-Eloisa mnie nie zdradza!-Wybucha Martin, a na twarzy się robi cały czerwony.
-Ta, jasne. A ja jestem baletnica.-Rocky wygina się w charakterystyczny sposób.-Chłopie, ogarnij testosteron, bo ci coś jeszcze pęknie...
-Zamknąć się! Wy się cieszcie, że jesteście świetnymi muzykami, bo inaczej bym was dawno zwolnił!
-Tak, gadaj zdrów.-Odzywa się Ratliff.
-Chcę wam powiedzieć tylko, że po premierze waszego nowego albumu, jedziecie w trasę. Trasa będzie trwała przynajmniej dwa lata, ponieważ będzie to dosłownie cały świat.-Tłumaczy Martin.
 Jak ja kocham sobotę! Nie wspominając, że wszystko sprawnie idzie. I nagrywanie płyty. I próby do trasy. Jak ja nie mogę się doczekać trasy. Zwiedzę wiele krajów, w których jeszcze nie byłem. Spotkam się z fanami. To będzie coś niesamowitego. Zakluczyłem drzwi do swojej posiadłości i kieruję się w stronę Hollywood. Zostawiam samochód w garażu, bo postanawiam się przejść. Przecież życie to zdrowie! Tak to się mówi, co nie? Nieważne. Kiedy w końcu przekroczyłem teren Hollywood, udaję się w stronę sklepików. Tam zawsze są pyszne hot-dogi, na które akurat mam smak. Nagle czuję, że ktoś wpada na mnie. Przyglądam się tej osobie i nie mogę uwierzyć kogo widzę. Pomagam jej złapać równowagę i stanąć na nogach.
-Przepraszam...-Spojrzała na mnie i zaniemówiła.-Ross!-Krzyknęła i zawiesiła mi się na szyi. Od kiedy ona się tak zachowuje? Wobec mnie? Nic innego mi nie pozostaje, jak odwzajemnić gest. Wtedy coś poczułem. Coś dziwnego, lecz przyjemnego. Gdy się od siebie odrywamy, nastaje krępująca cisza. Przyglądam się drobnej szatynce. Nic się nie zmieniła. Te same blond końcówki, oczy i uśmiech.
-Jak ci się wiedzie? Słyszałem, że rozwijasz się, jako aktorka.-Postanowiłem przerwać ciszę.
-Tak. Za niedługo mam premierę nowego filmu. A u ciebie? Jak tam?-Spytała.
-Wszystko jakoś gra. Zespół się rozwija. Właśnie jesteśmy w trakcie nagrań, a potem jedziemy w trasę.-Odpowiadam. Dlaczego przy niej nie potrafię zachowywać się normalnie? Tak, jak Ross? Tylko odstawiam te sztywne szopki.
-Może masz czas?-Pytam z nutką nadziei w głosie.-Moglibyśmy pójść na hot-dogi, jeśli chcesz.-Proponuję.
-Jasne.-Odpowiada, a jej kąciki ust, unoszą się delikatnie. Kierujemy się w stronę budki z fast foodami i zamawiamy dwa hot-dogi. Następnie spacerujemy po Hollywood, rozmawiając i śmiejąc się.
 Od tamtego wydarzenia spotykam się z Laurą codziennie, a nasze stosunki można by powiedzieć, że odżyły. Przy niej czuję że mogę wszystko. Teraz dopiero to zrozumiałem. Ale ja jestem tępy. I myślę tak samo, jak Martin. Świetnie. Co ta kobieta ze mną robi? Docieram na umówione miejsce, czyli siadam na "naszej" ławce w parku i czekam. Po chwili widzę, jak idzie w moim kierunku. Gdy mnie dostrzega, uśmiecha się. Myślę, że to dobry sygnał. Siada obok mnie.
-Hej!-Wita się, a ja patrzę, jak zahipnotyzowany w te jej wielkie, czekoladowe oczy.
-Cześć.-Bąkam.
-Spakowany?
-Ale ja się nigdzie nie wyprowadzam. Los Angeles mi odpowiada.-Mówię od czapy.
-Ale ja się pytam, czy jesteś spakowany, bo jutro wieczorem wyjeżdżasz w trasę, pamiętasz?-Śmieje się.
-A! Oto ci chodzi! Tak, w takim razie jestem spakowany. Lubisz lody? Bo ja uwielbiam! Czekoladowe, miętowe, jogurtowe, wszystkie!
-Ross, czy ty aby na pewno dobrze się czujesz?-Pyta z troską.
-No właśnie nie, ale to jest bardzo fajne, ale nie wiem co z tym zrobić, ale nic nie chcę z tym robić.-Mówię lekko sfrustrowany. Teraz niech się domyśla, o co chodzi. I jakby co to ja nie jestem wredny.
-Ross, jeśli jest to co podejrzewam, to ja czuję to samo.-Mówi poważnie.
-Naprawdę?-Dziwię się.
-Tak.-Już więcej mi nie trzeba. Wbijam się w jej usta, całując je namiętnie.
 Minęło dokładnie dwa i pół roku. Dwa lata i sześć miesięcy jestem w trasie. Dwa lata i sześć miesięcy nie widziałem na żywo Laury. Rozmowy internetowe to nie to samo. O tym, że jesteśmy razem wie tylko rodzina i przyjaciele. Chociaż fani i media coś podejrzewają. Na szczęście trasa dobiega końca. Dzisiaj gramy ostatni koncert, a jutro wracamy do U.S.A. Oczywiście nikt o tym nie wie, bo Martin wymyślił znowu jakąś idiotyczną zabawę. Naprawdę nie rozumiem, co jest fajnego w tym, że mamy ukryć się w Hollywood Record, a potem równo o północy potwierdzić swój powrót? Ja chyba stałem się mądrzejszy, bo takie coś w ogóle mnie nie śmieszy, kiedy Ryker, aż pęka. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Ellington oświadczył się mojej siostrze i dwa tygodnie po powrocie jest ich ślub. No nie powiem, sam o tym myślałem. W końcu mam dwadzieścia jeden lat. Trzeba się ustatkować, a nie żyć na kocią łapę, jak moi najukochańsi bracia. Hm... Stwierdzam, że jestem chory. Tak. Chory na umyśle, ponieważ nigdy nie myślałem o takich ważnych sprawach życiowych. Dobra. Koniec tych rozmyśleń. Trzeba przygotować się do koncertu.
 Zmęczony wchodzę do windy i naciskam guzik z numerem dziewięć. Przylecieliśmy do Los Angeles dwie godziny temu i pojechaliśmy prosto do Hollywood Records. Normalnie, jak Martin coś wymyśli. Sprawdzam, czy w kieszeni spodni znajduje się pudełeczko z pierścionkiem z diamentem. Kupiłem go w Hiszpanii, z myślą o Laurze. Jednakże dam go jej, jako zwykły prezent. W końcu nie widzieliśmy się długo, a ona jest moją dziewczyną. Gdy dojeżdżam na odpowiednie piętro, wychodzę z windy i kieruję się na balkon. Z niego mam idealny widok na całe L.A. Opieram się o balustradę i wpatruję w morze. Tak bardzo chciałbym zobaczyć Laurę. Ale nie pozwolono mi nawet wysłać głupiego sms'a.
-Ross.-Słyszę. Odwracam się i widzę uśmiechniętą Marano w czerwonej sukience na ramiączkach.
-Co ty tu robisz?-Dziwię się, a uśmiech momentalnie znika z jej twarzy.
-Nie cieszysz się?-Pyta, podchodząc do mnie.
-A z czego mam się cieszyć? Martin zabrał mi telefon i nie mogę się z tobą skontaktować!-Burczę zły.-I co ty tu do diaska robisz?! Chyba, że jesteś homogramem, który powstał w mojej głowie, czyli tak naprawdę cię tu nie ma.
-Ross, ja jestem tutaj naprawdę.-Śmieje się.-Rydel wysłała mi sms'a, że wracacie wcześniej.
-Ale Martin zabronił się kontaktować ze światem zewnętrznym, jak to ujął.-Oburzyłem się.
-A od kiedy ty słuchasz Martina?-Zdziwiła się.
-No właśnie, ja też podejrzewam, że coś ze mną nie tak.-Zgadzam się z szatynką.
-To co? Cieszysz się, że jestem?-Pyta, unosząc jedną brew.
-I to bardzo.-Stwierdzam i łącze nasze usta w utęsknionym pocałunku. Nagle wypada mi z kieszeni pudełeczko. Marano odrywa się i schyla po rzecz, nim ja w ogóle zdążyłem zareagować. Kobiety to mają wyczucie, jeśli chodzi o biżuterię.
-Co to?-Spytała.
-Wyjdziesz za mnie?-Spytałem z nadzieją w głosie. Skąd we mnie tyle odwagi?
-Tak.-Uśmiechnęła się. Otworzyłem pudełeczko i wyciągnąłem z niego pierścionek. Następnie włożyłem jej go na palec.
-Mówiłem ci, że jesteś piękna?
-Tak.
-Mówiłem ci, że cię kocham?
-Tak.
-Mówiłem ci...-I tu zabrakło mi przykładu. Kurcze, skończyły mi się wszystkie komplementy. Dlaczego tyle mówiłem podczas naszych rozmów? -...że lubię lody?
-Tak.-Śmieje się.

Koniec.
Mam nadzieję, że nie zniszczyłam tego one shot'a. I tobie Ludmi Verdas oraz wam czytelnicy, on się choć odrobinę podobał :)
Do następnego!

2 komentarze:

Każdy, najdrobniejszy komentarz daje nam motywację do publikowania kolejnych prac. Może poświęcisz dla nas chwilkę i wyrazisz swoją opinię? ☼

Szablon by
InginiaXoXo